Choć w poniedziałkowy wieczór reprezentacja Polski zagrała dokładnie tak, jak oczekiwał tego Michał Probierz, to po ostatnim gwizdku trudno było popadać w hurraoptymizm. W starciu ze 168. reprezentacją rankingu FIFA biało-czerwoni wciąż popełniali te same błędy, co w poprzednich meczach...
Spotkanie z Maltą, podobnie jak mecz z Litwą, Polacy rozpoczęli bez nieobecnych na tym zgrupowaniu Piotra Zielińskiego i Nicoli Zalewskiego. Poza nimi w wyjściowej "jedenastce" zabrakło Roberta Lewandowskiego, który w piątek nabawił się drobnego urazu.
Michał Probierz w wyjściowym zestawieniu nie znalazł też miejsca dla Jakuba Piotrowskiego i Matty'ego Casha, którzy – jego zdaniem – nie najlepiej spisali się w inauguracyjnym spotkaniu. Zamiast nich od pierwszej minuty posłał w bój Mateusza Bogusza i Jakuba Kamińskiego.
Skrzydłowy Wolfsburga nie wcielił się jednak w rolę przypisaną przed trzema dniami obrońcy Aston Villi. Wręcz przeciwnie. Mecz rozpoczął na lewej flance, wchodząc w buty Przemysława Frankowskiego. Ten został za to przesunięty na swoją nominalną pozycję.
Poza Boguszem i Kamińskim na placu pojawił się też Krzysztof Piątek, który miał zastąpić kapitana biało-czerwonych. Drugim napastnikiem pozostał Karol Świderski, który zagrał już z Litwą.
Reszta składu również nie różniła się od tego z piątkowego starcia. W bramce wystąpił Łukasz Skorupski, a trójkę obrońców stworzyli Kamil Piątkowski, Jan Bednarek i Jakub Kiwior. W środku pola zagrali za to Jakub Moder i Sebastian Szymański.
– Czekamy na powrót do normalności – powiedział przed pierwszym gwizdkiem komentujący to spotkanie Marcin Żewłakow. Jego żądania szybko zostały wysłuchane. Polacy błyskawicznie ruszyli do ataku, chcąc podkreślić, że ten mecz będzie inny od piątkowego.
I taki też ostatecznie był. W przeciwieństwie do starcia z Litwą, przeciwko Malcie biało-czerwoni pokazali, co tak naprawdę mają robić na boisku. Od pierwszej do ostatniej minuty grali tak, jak oczekiwał tego od nich selekcjoner.
Poniedziałkowy mecz zaczęli w formacji 3-5-2, przechodzącej w fazie ataku w 3-2-4-1. Ataki budowali zwykle bliżej prawej strony boiska, starając się ściągnąć w ten sposób uwagę rywala na tę flankę.
Piątkowski i Frankowski wymieniali podania między sobą, robiąc to zdecydowanie najczęściej w zespole. Dzięki krótkim kombinacjom osiągali zwykle zamierzony cel. Gdy rywale przesuwali się bliżej ich skrzydła, oni – bez zastanowienia – przerzucali piłkę na drugą stronę boiska.
Na niej czekał już osamotniony Kamiński, który doskonale wypełnił lukę po nieobecnym Zalewskim. Nie bał się dryblingów i nieustannie szukał pojedynków. Gdy tylko mógł, korzystał ze swojego przyspieszenia. Nierzadko wspierał go wtedy podłączający się do akcji Kiwior.
Kamiński pozostawał głównym orężem w arsenale Probierza. To on stwarzał najwięcej zagrożenia, o czym Maltańczycy przekonali się już w trzeciej minucie. Każdy jego kontakt z piłką wprowadzał zamęt w ich formacji obronnej.
Tego samego powiedzieć nie można było o drugim z wahadłowych – Frankowskim. Gdy Kamińskiemu nie udawało się przedrzeć lewą flanką, piłka – analogicznie do pierwszej fazy akcji – przegrywana była wszerz boiska do przeciwnej strony. Tam, z wykreowanej w ten sposób przestrzeni, korzystać miał właśnie gracz Galatasaray...
Jego wkład w grę ofensywną nie był jednak tak widoczny, jak w przypadku zawodnika Wolfsburga. W większości przypadków zwalniał grę, unikając przesadnego ryzyka. Zamiast tego szukał dośrodkowań – zarówno z gry, jak i po krótko rozegranych stałych fragmentach.
Choć próbował ich nieustannie, to największe zagrożenie pod bramką rywala stworzył w zupełnie inny sposób. Zamiast wrzucać w "szesnastkę", dograł prostopadle do Piątka. Ten kopnął wzdłuż bramki, a niekryty Świderski trafił na 1:0.
Zanim jednak do tego doszło, w wysokiej obronie doskonale spisał się Bednarek. Zagrał na wyprzedzenie, skutecznie odbierając piłkę. Jego interwencja otworzyła Polakom drogę do pierwszego gola.
Presja na połowie rywala również nie była przypadkiem. Wysoki odbiór piłki, już od pierwszych meczów, był stałą składową strategii Probierza. W poniedziałkowy wieczór sens takiej gry zauważyć dało się nie tylko przy pierwszej, ale i przy drugiej bramce.
W 51. minucie harujący jak wół Szymański wyłuskał piłkę pod polem karnym, co napędziło kolejny atak biało-czerwonych. Moder finalnie wystawił piłkę Świderskiemu, który płaskim strzałem zza "szesnastki" ustalił wynik meczu.
Wysokie próby odbioru nie zawsze kończyły się jednak tak, jak w 27. i 51. minucie. Czasem Maltańczykom udawało się minąć założony przez Polaków pressing. I wtedy zaczynały się problemy.
Kłopoty w defensywie widoczne były zwłaszcza w pierwszej połowie. Wysoki pressing i krycie indywidualne, zamiast wybić Maltańczykom z głowy jakiekolwiek próby składnego budowania akcji, czasem po prostu je napędzały.
Gdy piłkarzom Emilio De Leo udawało się minąć wysoko ustawione zasieki biało-czerwonych, wtedy otwierała się przed nimi niewyobrażalna wręcz przestrzeń. Tę wykorzystywać starał się Ilyas Chouaref, który z łatwością przemykał między zdezorientowanymi obrońcami.
Gdyby po jego akcjach Maltańczycy częściej zachowywali chłodną głowę, to do przerwy wynik mógłby być zupełnie inny. Sam Chouaref mógłby za to zapisać się w pamięci kadrowiczów Probierza równie mocno, co Rafael Leao.
Selekcjoner biało-czerwonych szybko zdiagnozował ten problem. Na drugą połowę nie wyszedł więc nieskuteczny w pierwszej części gry Bogusz, a zastąpił go Bartosz Slisz. Nawet w starciu z tak nisko sklasyfikowanym rywalem obecność "szóstki" z prawdziwego zdarzenia okazała się nieodzowna.
To zaś uwidoczniło kolejny problem. Kreowany na gracza mogącego grać przed linią obrony Moder po raz kolejny oblał test na tej pozycji. Gdy został przesunięty "piętro" wyżej, od razu zaczął grać na innym poziomie.
Z miejsca stał się jednym z najlepszych graczy w drugiej części gry. W ataku wspierał Kamińskiego, robiąc to, czego zrobić nie potrafił Bogusz. Wszedł w buty nieobecnego Zielińskiego, starając się stworzyć zagrożenie również z centralnych sektorów boiska.
Przed przerwą Polacy pozostawali bowiem zbyt schematyczni. Zagrożenie stwarzali tylko po rajdach Kamińskiego, wrzutkach (a raczej próbach) Frankowskiego, albo po stałych fragmentach gry. Innych pomysłów nie było.
Wraz z przesunięciem Modera trochę się to zmieniło. Polacy częściej starali się grać środkiem, a strzały z dystansu i nieliczne podania prostopadłe stały się ich kolejną bronią. Przed przerwą bardzo ich brakowało.
Bogusz nie sprostał bowiem niełatwemu zadaniu. Nawet w meczu z Maltą nie był w stanie wziąć na siebie odpowiedzialności za kreację. Podobnie jak Piotrowski przeciwko Litwie spalił się, mając zastąpić Zielińskiego.
Trzeci z potencjalnych zastępców gracza Interu – Kacper Urbański – na murawie nie pojawił się za to nawet na minutę. A to pokazało, że nie najlepiej jest również z zapleczem kadry...
Z tym problemem Probierz nie upora się jednak nie tylko do czerwca, ale i do końca eliminacji. Na pozostałe bolączki musi za to znaleźć błyskawiczne panaceum. By marzyć o przyszłorocznych mistrzostwach świata, musi "zagęścić ruchy". Po osiemnastu miesiącach pracy z reprezentacją jego strategii daleko bowiem do niezawodnej. I to nawet w starciach z drużynami z drugiej setki rankingu FIFA.
Następne